0
pabien 20 lutego 2018 18:18
Ten wyjazd miał być w całkiem inne miejsce. W planie było zobaczenie tego co poniżej
https://www.instagram.com/p/BevtBNCFXN4/
lub
https://www.instagram.com/p/BfG2lxtFJuE/
Niestety, bilety do Bukaresztu były ponad 150 zł droższe niż do Santander. O biletach do Sofii lepiej nie mówić.
Ponieważ bilety last minute do stolicy Kantabrii kosztowały PLN 158, innego wyboru nie miałem i musiałem wybrać się do tego obfotografowanego, turystycznego kraju oglądać tamtejsze banalne zabytki.
Ale w dalszej części relacji nie będę narzekał – widziałem też kawałek świetnej architektury. Nie ten o którym możecie myśleć - ta okazała się wielkim rozczarowaniem.
Pierwotny plan zakładał trasę Santander – Bilbao – San Sebastian z wykorzystaniem autobusów Alsa. Ze względu na znalezioną ofertę wynajmu samochodu z Avis za 16 EUR za 3 dni za samochód klasy C nastąpiła zmiana środka transportu. A zmiana środka transportu pociągnęła za sobą dramatyczną zmianę trasy wycieczki.
Podróż zaczęła się wspaniale. Moi sąsiedzi postanowili przenieść się na wolne miejsca przy oknie mnie zostawiając miejsce leżące.
Proces wynajmu przebiegł prawie sprawnie. Nie zajął dużo czasu, jednak nie udało się autoryzować mojej karty Diners Club, a potem karty BGŻ BNP PARIBAS i coś tam jeszcze albo i nie. Z Kartą Mbanku poszło bez problemu, jednak na koniec oznaczało to, że zapłaciłem całkiem drogie 16 EUR.
Za to samochód był całkiem fajny 1.2 TSI 5K przebiegu do tego 2 super dla mnie ważne rzeczy: czujnik cofania i tempomat oraz trzecia istotna dla mnie, człowieka z nizin, który nie lubi ruszać pod górę – elektroniczny hamulec ręczny.
W Santander postanowiłem przetestować hotel nowej sieci Wanup (bo to chyba sieć jest). Hotel o nazwie Boutique Las Brisas mieścił się kawałek od centrum, prawie nad oceanem, w tradycyjnym domu z wieżą. Obsługa była przemiła, pokój nieduży, łazienka malutka, było trochę zimno – ale cóż taki mają klimat. Za to gratis była kawa, herbata oraz rano ciasteczka. Ogólnie polecam.
Już pierwsze kroki z hotelu spowodowały moją pewność, że z wyjazdu będę zadowolony. To co to spowodowało jest niewidoczne na zdjęciu poniżej.

to czego nie widać.jpg


W praktyce wyglądało i hałasowało wspaniale.
Do Santander przyleciałem w piątek, co oznacza, iż wieczorem mimo słabej pogody i padającego czasem deszczu w centrum było dużo ludzi. I tu zauważyłem największą różnicę między najczęściej przeze mnie odwiedzaną poradziecją czy szerzej wschodem a Hiszpanią (co ciekawe we Włoszech dostrzegłem to jakoś słabiej) – bawiący się byli w wieku od 14 do 90 lat z przewagą tych 60+. Jednak na wschodzie ta grupa głównie ze względów ekonomicznych, ale też z powodu innego stylu życia jest wykluczona z tego typu wieczornych miejskich rozrywek.
CDNZanim będzie o dniu drugim winien jestem jedną fotkę, która przedstawia (niestety w bardzo złej jakości) widok, który miał zasadnicze znaczenie dla wyboru późniejszej trasy. Ponieważ zdjęcie jest mało czytelne opiszę co przedstawia – widać dwa pasma górskie i niesamowitą dolinę między nimi. Poza tym chmury na trzech przynajmniej poziomach. Rzecz sprowadza się do konstatacji, iż rzeźba terenu w okolicach do których przyleciałem jest bardzo urozmaicona, warto zatem przyjrzeć się jej z bliska.


z samolotu.jpg



W międzyczasie zmieniła mi się koncepcja trasy – zamiast na wschód postanowiłem pojechać na zachód a celem była miejscowość Aviles już w Asturii. Chodziło mi również po głowie, iż możnaby doprowadzić do tego, aby mój Seat Leon odwiedził Leon. Oczywiście gdybym miał Ibizę lub Toledo nie wpadłbym na taki pomysł. Leon wydawało mi się o tyle atrakcyjne, że dawało okazję zobaczyć i katedrę i akwedukt. Wydawało mi się, bowiem jak każde dziecko wie, a dorosły zapomina akwedukt jest w Segovii, kawałek drogi od Leon.
Dzień drugi zaczął się od krótkiego spaceru po plaży w Santander.


Plaza Santander.jpg



Następnie wsiadłem do samochodu i pustą autostradą zmierzałem w kierunku Aviles oglądając śliczne widoczki z obu stron drogi. Szybko postanowiłem zjechać z autostrady, aby się do tych widoczków przybliżyć. Wybór padł na zjazd w kierunku gór – drogowskaz wskazywał na park narodowy Picos de Europa. Wybór okazał się bardzo dobry, z bliska widoki były jeszcze ładniejsze. Dodatkowo utknąwszy na wąskiej drodze za ciężarówką z sianem wlokłem się z prędkością 20 – 40 km/h, miałem zatem możliwość delektowania się tym co za oknem.
Pierwotny plan zakładał dojechanie do parku i przejście się godzinkę czy dwie. Pogoda jednak okazała się mało sprzyjająca takiej aktywności – co chwila padał większy lub mniejszy deszcz. W miejsce chodzenia po górach obejrzałem zdjęcia i inne multimedia o górach w visotors center – nawet miłe. Za odwiedzenie tego centrum zostałem nawet nagrodzony, ponieważ po wyjściu ukazała się tęcza.


tecza.jpg



Ponieważ góry były bardzo urodziwe postanowiłem uskutecznić mój projekt Leonem do Leon i dalej przyglądać się górom. Spodziewałem się, że wkrótce pojawi się puściutka autostrada, którą szybko dotrę do kolejnej Prowincji – Kastylia i Leon. Tu jednak się z lekka zdziwiłem, a nawet przez chwilę niepokoiłem, gdyż droga za nic nie chciała zmienić się w autostradę, pięła stromo pod górę, a temperatura z kilkunastu stopni padała do 6, 4, 2, 0.5 stopnia. Dookoła pojawił się śnieg, potem więcej śniegu. Również to co padało z nieba przeszło z deszczu w marznący deszcz a w końcu w śnieg. Trochę się martwiłem o to jak dam sobie radę na letnich oponach. Jednak spadek temperatury zakończył się na 0.5 stopnia i zaczął się zjazd przez śnieżną krainę.
Niezwykłość Picos de Europa polega na tym, że choć są to duże góry, są one wapienne przez co podatne na rzeźbienie przez wodę. W efekcie przybierają formy niezwykłe. Pewnie gdzieś dalej istnieją lepsze wersje takich dużych gór wapiennych, ale już te są w porządku.


panorama.jpg




w gore.jpg




piesek prawdziwy.jpg




woda w gorach.jpg



Projekt Leon w Leon był taki sobie. Miasto jak miasto, katedra zamknięta. Ciekawe mury obronne. OK ale nic zachwycającego.


zebra.jpg




kat leon.jpg




mury leon.jpg



Droga w kierunku Aviles była powrótką drogi do Leon – pod górę, coraz więcej śniegu, coraz zimniej. Tutaj na szczycie dodatkowo była gęsta mgła. Zjazd nie oferował tak spektakularnych widoków jak poprzednia droga, za to zabudowania przywodziły na myśl (ale to dalekie skojarzenie) Dziki Zachód – szczególnie filigranowe budynki stacji kolejowych i jakieś pogórnicze pozostałości. Zdjęć niet, ponieważ zjazd był dość stromy, a zatrzymać nie było się jak.
W pewnym momencie zaczęła się autostrada, która doprowadziła mnie do celu podróży czyli Centro Niemeyer w Aviles. Dokładnie nazywa się to Oscar Niemeyer International Cultural Centre i jest cudowne. Ale przed budowlami zobaczyłem holownik z Barcelony nazywający się Jean Miro - słodko. To tak jakby barka z Łodzi (jeśli ona miałaby jakąś rzekę oczywiście) nazywała się Władysław Strzemiński na przykład.


Miro.jpg



Ale wróćmy do architektury. Kompleks składa się z 4 budynków – wystawowego, wystawowo/koncertowego, pawilonu z kasami i restauracją oraz wieży. Całość jest pełna elegancji, lekko surrealna. Jest to miejsce żywe odwiedzane przez wiele ludzi w tym dzieci jeżdżące po terenie centrum na różnych sprzętach.


Niem.jpg




Niem2.jpg




Niem3.jpg



Oscar Niemeyer to jeden z moich ulubionych architektów – nie zawiodłem się tym co zobaczyłem w naturze. Ponieważ nie dane mi było obejrzenie budynków od środka musze tam wrócić.

Myślałem, aby zostać w Aviles, jednak Accor mi podpowiedział, abym przetestował Ibis w nieodległym Oviedo. Ibis jak Ibis nic nadzwyczajnego, nawet miał nietragiczną lokalizację (lecz tragiczny parking). Wybór Oviedo był dobry nie ze względu na hotel, lecz to co tam zastałem. Okazało się, że tam parada karnawałowa odbywała się w pierwszą sobotę postu – nie rozumiem, ale należy zauważyć, że elementy eschatologiczne były w jej trakcie mocno reprezentowane.


antroxu1.jpg




Antroxu2.jpg




Antroxu3.jpg



Pooglądałem, zobaczyłem nietypową reklamę motorów Hondy, poszedłem spać by następnego ranka udać się do stolicy Kraju Basków w wiadomym celu.


Honda.jpg



Ale przedtem jeszcze postanowiłem odwiedzić jakąś wypoczynkową miejscowość nad oceanem oraz posłuchać i pooglądać fale. Wybór padł na okolice San Vicente de la Barquera ze względu na długą nazwę i dużą ilość zieleni na mapie. Ładne miasteczko, które wydaje się pełnić rolę siedziby klastra domów spokojnej starości – ale nie umieralni tylko miejsca gdzie zamożni starsi ludzie spokojnie i miło spędzają swój czas. A ludzie tam zauważeni byli rzeczywiście starsi. Najpierw zauważyłem parę, która razem miała ze 180 lat wychodzącą z Porsche Panamera, następnie mało co nie zostałem przejechany przez na oko 120 letnią Brytyjkę, która swoim Range Rowerem dostojnie (z prędkością jakichś 5 km/h) przejechała na czerwonym świetle.
Akurat był odpływ

łodki.jpg



Ocean w okolicach San Vicente de la Barquera jest prześliczny a brzeg miejscami wysoki.


fale.jpg



Po krótkiej przerwie udałem się do Bilbao podziwiając kolejny zestaw atrakcyjnych widoków. Na miejscu Ibis Bilbao Centro okazał się mieć nienajgorszą lokalizację dla eksploracji miasta, a przynajmniej jego centrum. W trosce (pewnie zbędnej) o zderzaki samochodu postanowiłem Leonowi zafundować nocleg w garażu podziemnym za niby niewygórowaną lecz sięgającą 2/3 kosztu wynajęcia kwotę 10 EUR.
Po rozgoszczeniu się w pokoju i zostawieniu plecaka, z pewną obawa udałem się obejrzeć się obejrzeć Muzeum Guggenheima w Bilbao. Zwłaszcza po wizycie w Centro Niemeyer z dnia poprzedniego jakoś nie byłem pewny tego efekciarskiego Gehrego. Ale to co zobaczyłem okazało się o niebo gorsze od najgorszych obaw.
Miał być spójny projekt – zobaczyłem kupę. Miał być efekt WOW (malutki) był efekt FUJ (duży). Ten budynek to nieporozumienie – jak ludzie dają się na to nabrać. W miarę atrakcyjny jest tylko widziany od strony rzeki i to pod warunkiem, że uda się, że się nie widzi tego tandetnego daszka. A od strony centrum to istna tragedia. Piesek jest o niebo lepszy.


kupa.jpg




kupa2.jpg




Piesek.jpg



To co było w środku zrobiło na mnie o niebo lepsze wrażenie. 82 portrety Hockneya, również dzięki swojej liczbie i kontekstowi powstania były bardzo przyjemne dla oka. No i był obraz Marka Rothko, a te zawsze stanowią przyjemność dla oka.


Hockney.jpg



Pewnie wszyscy znają case Muzeum Guggenheima w Bilbao. Powstało, aby przyciągnąć turystów do tego niby nieatrakcyjnego miasta. Ja nie zauważyłem, aby było szczególnie nieatrakcyjne, a pochodziłem po nim troszeczkę w niedzielę i poniedziałek.


bilba.jpg




bilba2.jpg




bilba3.jpg




bilba4.jpg



Z Bilbao udałem się z powrotem na lotnisko. Musiałem jeszcze ponieść największy jednostkowy wydatek w trakcie wycieczki – kupić benzynę. Okazało się, że za niecałe 1000 przejechanych kilometrów mój Leon spalił ponad 65 EUR co w litrach dało wynik troszeczkę powyżej 6 na 100 km. Ale jeździłem grzecznie.
W Santander przed odlotem planowałem popracować trochę w saloniku, jednak lotnisko takowego nie oferuje. W tej sytuacji niezbyt atrakcyjną alternatywą okazała się jedna z restauracji w odległym jakieś 15 min piechotą wielkim centrum handlowym.
Powrót do Warszawy był jeszcze bardziej komfortowy niż podróż do Santander. Tym razem od początku lotu miałem miejsce leżące i stanowiło to bardzo miłe zakończenie tego krótkiego nieplanowanego wypadu do zimowo – wiosennej Hiszpanii. Wrócę chyba jeszcze w tym roku, aby wreszcie nauczyć się pływać na falach.
Bardzo się cieszę z tego krótkiego wyjazdu - Hiszpania jest nawet OK (A Niemeyer wspaniały) - jednak kolejne wycieczki zdecydowanie będą mieć kierunek na wschód i południe.

Dodaj Komentarz